Tuesday, December 09, 2008

piękna i rycerz
















Najpierw był krótki telefon i moje nic nie przeczuwające: "Cześć świeżynka!". 
Potem spotkanie na peronie. "Hmmm, pomarzyć zawsze można." 
Niezliczone godziny spędzone na rozmowach sponsorowanych (o błogosławiony telefonie służbowy!). 
Moje wahnięcia i cholerny strach. 
I piątek z rozmową do rana o wszystkim i o niczym, z tortelini ze szpinakiem, sosem czosnkowym i kurczakiem o drugiej nad ranem, z niedzielnym popołudniem werandy, kiedy w jednym ułamku sekundy świat się zatrzymał. 
I potem ruszył z kopyta. Jak opętany. 
"Pusto tu bez Ciebie, Mała." 
Profesjonalizm zaskoczenia. 
Zaryzykowałam swoją przeogromnie wypracowaną niezależność, egoistyczne umiłowanie wolności, świętospokojną ciszę, ręce w kieszeniach i siebie. 
I co? I dobrze jest. I już. I niech zostanie. 
I kropka. 

Tuesday, November 04, 2008

muminka zapiski na paragonie


okno świat brzuch życie woda serce sok światło wiatr dźwięk szept uczucie biedronka trawa arbuz/melon/cytryna herbata/kawa klucz/drzwi smok samolot ślina kot myśl cień koc błysk intuicje nadzieja wiara niemiłość tęcza deszcz morze lampa wieczność bilet szlafrok telefon pióro kartka litera list chwila mgnienie zdjęcie rozstanie poduszka stół gazeta wino wiek muzyka beczka słowo gest krąg kamień ziemia teraz tutaj jutro horyzont czerwień piwnica urok pełnia nieśmiertelność Ty ja woda życie brzuch świat okno

Brzmi jak lista zakupów, jak recepta na życie. Rzeczy, za którymi chowa się nieśmiało kawał mojej historii, zapisane hasłowo w pośpiechu na rachunku znalezionym w przepaściach torby. Szybko, szybko, byle nie zapomnieć, z nadzieją, że nic nie umknie. Zapisywać rzeczywistość. Utrwalać chwilę. Dokładnie w tej sekundzie, która się staje. Zamrożony moment. Pstryk! i świat zatrzymuje się w nienaturalnych pozach. Z wyciągniętą ręką, z półobrotem w lewo, z na wpół otwartymi oczami. Pstryk! i wszystko wraca do normy, a moja obecność w tym zatrzymanym świecie... jak powiew wiatru, przechodzi prawie bez echa. Jestem o krok od zrealizowania kolejnego marzenia. Jeszcze tylko chwila...

Saturday, September 13, 2008

To wszystko przez herbatę.



Nareszcie słupek rtęci za oknem spadł poniżej niewłaściwych dla września 25 kresek, i to w sumie dość radykalnie. Zimny wiatr obcałował moją twarz bez żadnego ostrzeżenia, zatańczył mi we włosach i poleciał dalej. "Trzeba było założyć jednak ten cholerny szalik" przemknęło mi przez głowę. Krótka wyprawa po mentole i 2 cytryny w środku nocy, raptem 10 minut. Kto by myślał o jakimś durnym szaliku? 
Dom otulony ciepłym światłem lampy (jednak czerwony klosz to był dobry pomysł), w tle dogorywa zdaje się Portishead, wielki kubek świeżo zaparzonej herbaty, tym razem cynamonowojabłkowego rooibosa, obiecujący wiele zbiór opowiadań na poręczy kanapy. Wtulam się w słowa, jak w ramiona właściwego faceta. W pewnej chwili zapada cisza, koniec playlisty. Za oknem latarnia ciekawie zagląda nielicznym przechodniom w twarze, usiłuje odgadnąć ich myśli, nadzieje, rozczarowania. Przebiega odrobinę przekarmiony i prawie ślepy ze starości pies, za nim majestatycznym krokiem jego właściciel podąża. Wiatr zapukał w okno. 
"Zapominanie - miła czynność. Jak zapominać - no to już..." moja imienniczka wyśpiewana głosem Magdy Umer pojawia się jakby znikąd. Czy to tylko gdzieś po moich uszach błąka się ta melodia, czy faktycznie na skutek niewytłumaczalnych procesów płynie z głośników? Patrzę na zegarek. Coś około północy. Czyżby mój komputer został nawiedzony przez jakieś duchy zapomnianych procesorów i dysków twardych? Że o kartach graficznych i muzycznych nie wspomnę. 
Ale ja nie chcę zapomnieć. Chcę pamiętać. Ten smak kawy, gdy świat mi się walił z hukiem. Ten zapach perfum, gdy szczęśliwa jak sto pięćdziesiąt wygrywałam sama ze sobą. Ten wzrok, gdy słyszałam, że jestem kochana i kocham. Ten dźwięk, gdy nastawał spokój, harmonia i nirvana zamkniętych oczu. Ten głos setki kilometrów stąd, mówiący "Wróciłem pod naszą długość geograficzną, chciałem żebyś o tym wiedziała." Te decyzje, nie do końca mądre, nie do końca słuszne, nie do końca bezbolesne. Te dni, kiedy czas stał w miejscu. Te kroki na schodach, oznaczające Twoje przyjście. Ten dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Kształt twarzy, miękkość włosów, chropowatość skóry. Te noce przy winie, w półmroku świec, przy kuchennym stole z rozmowami do rana. Szelest liści jesiennego spaceru. Ten zapach półrocznego oderwania od rzeczywistości. Rytm wybijany przez pociąg wiozący mnie na południe. To uczucie, gdy stanęłam na środku mieszkania, wszyscy wyszli a ja uświadomiłam sobie "Jestem w domu". 

Wednesday, September 10, 2008

I dobrze mi tu.


Nie potrafię pisać, kiedy jestem w takim stanie. W sensie, kiedy mi się wszystko układa. Albo większość zdecydowana. Albo kiedy przynajmniej tak mi się wydaje. Mogłabym nawet zaryzykowac stwierdzenie, iż "nie potrafię pisać, kiedy jestem szczęśliwa". Dziwne. W sumie im bardziej łzawo było w moim życiu do tej pory, tym łatwiej litery układały się pod palcami. Im niżej schodziłam w moich nastrojach, tym wyższe poziomy.. ekhm... elokwencji pisarskiej udawało mi się osiągać. Czyżby werteryzm nieźle na mnie wpływał? Ehhh, może jednak niekoniecznie, przecież ja nawet kamizelek nie lubię. 
A miało być o przetrawionym wielkim błękicie, o tych dziwnych rojeniach, które powstają gdy człowiek zbyt długo wpatruje się w fale, o syndromie kryzysu wieku półśredniego. I o pociągach miało być. I o ludziach, co chrapią w pociągach też. I o wierze we wróżby z chimerowych ciasteczek. I o teoriach spisku. No i nic, westchnęła królewna i zdechła, za przeproszeniem.
Moje uzależnienie, nieco uśpione do niedawna, znowu dało o sobie znać. Ilość zdobyczy rośnie z każdą wizytą w księgarni. Niestety, ilość cyfr na moim koncie dzięki temu zaczyna sięgać poziomu zera idealnego. A tu premii, ni podwyżki jak nie było od paru miesięcy... tak ni ma. Siedzę na tej swojej wymarzonej czerwonej kanapie, popijam hektolitry herbaty kombinowanej (nowe hobby), palę mentola (taaa, wiem, wiem, nie powinnam) i odnajduję się w tej rzeczywistości czterech ścian, własnego kąta. 
I dobrze mi tu stwierdzam. 

Wednesday, August 20, 2008

koncert życzeń na okoliczność dwudziestego szóstego sierpnia

Nigdy nie obchodź urodzin bez tortu.
A z tortów najlepszy jest serowy :)


Z okazji nadchodzącego ćwierćwiecza życzę sobie z całego serca:

- Wiary w drugiego człowieka
- Nadziei nieustannej
- Miłości dającej siłę
- nieskrępowanego zadziwienia światem
- gorącego kubka kakao / herbaty
- opróżnienia tegoż kubka w towarzystwie właściwej osoby
- budzenia się i zasypiania w Jego ramionach
- znalezienia tego, czego aktualnie szukam
- gwarnej obecności przyjaciół w dużym pokoju
- klucza otwierającego niejedne drzwi
- świadomości rzeczy
- samoświadomości
- serca w jednym kawałku
- zakwasów po wdrapaniu się na szczyt
- magicznych wieczorów na spontanie przy winie
- spełnionych marzeń i nowych do realizacji
- kolejnego filmu, który rozłoży mnie na łopatki
- kolejnej książki, która każe do siebie wracać
- piosenki, która sprawi, że wróci ten dzień
- pocałunku, który zatrzyma świat
- kojącej ciszy
- zawsze zimnego piwa
- samoodkurzającej się podłogi
- zobaczenia zorzy polarnej na własne niebieskie oczy
- śmiechu, aż sił zabraknie i makijaż się rozmaże
- obecności w moim życiu Kogoś, kto za kolejne ćwierć wieku poda kubek gorącej kawy na śniadanie, zrobi tosta i posmaruje go wiśniowym dżemem
- bycia dobrą Matką, taką, jak moja własna
- kota, niekoniecznie czarnego
- szpilek od Manolo B.
- kolacji na dachu
- zawsze idealnej fryzury
- nierozładowanej baterii w telefonie
- chwil, kiedy czas to pojęcie względne
- gwiazd na wyciągnięcie ręki
- magicznego ogrodu
- wydania tego cholernego tomiku w końcu
- wolności kontrolowanej czyli skoku ze spadochronem
- znalezienia odpowiednich słów, gdy chwila tego wymaga
- wstawania po potknięciach
- kolejnej wielkiej puchatej poduchy
- wygodnych butów na włóczykijowanie
- deszczowych dni na kocyk-książkę-kubek kawy
- zaklinacza chwil czyli przyzwoitej lustrzanki
- cudnie starego klasycznego auta
- aby Jutro nadeszło
- wizyty w miejscu zapomnianym przez bogów, komorników i dziennikarzy
- róży na wycieraczce
- nabycia umiejętności tanecznych w kwestii tanga
- szalonego romansu z życiem
- swobodnego płynięcia myśli i słodkiego nicnierobienia
- tatuażu na stopie prawej
- nie podłączania do mnie rur i rureczek byleby tylko utrzymać mnie w stanie warzywnym
- znalezienia idealnie czerwonego jesiennego liścia
- zachowania w sobie choć cząstki Piotrusia Pana
- tuszu, co nie skleja rzęs, nie zbija się w grudki, nie uczula i w ogóle jest idealny
- spokoju, który mam dzisiaj
- funduszy na realizację materialnej części tych wszystkich rzeczy
- większego otwarcia na drugą osobę
- zrozumienia rzeczy pokrętnych i dziwnych
- mieszkania w Nowym Jorku, a co!
- opanowania sztuki wybaczania
- pokory i odwagi, aby samemu przepraszać
- zachodu słońca nad Wielkim Kanionem
- łez, które oczyszczają
- blasku szczęścia w niebieskich oczach
- idealnie skrojonej małej czarnej
- trafienia szóstki w totka
- szybszego internetu mobilnego
- marcepanu w gorzkiej czekoladzie
- księgozbioru o słusznych zasobach
- "Pocałunku" Klimta na ścianie -> z dniem 29.08 pojawił się :) Marek, dziękuję.
- zapachu świeżo skoszonej trawy
- porozumienia dusz
- pozostania kobietą w całym tym betonie świata
- uśmiechu od nieznajomego
- wygrania życia, bo "wygrać życie to nic innego jak podarować je komuś innemu" (by Agnieszka Sibila)
- Oscara za scenariusz (sukienkę na rozdanie już mam, hihi)
- większej asertywności
- przestrzegania przepisów drogowych
- zawsze idealnie gładkich nóg
- prawdy, która wyzwala
- słów, które nie ranią
- krzyku i płaczu tylko z radości
- domu z prawdziwego zdarzenia: kot, pies, kominek, gwar przy wieczornym stole
- pamiętania o zabezpieczeniu
- nie bycia zalaną przez sąsiadów
- braku kaca na drugi dzień
- telefonów, maili, smsów i listów z jak największą ilością dobrych wiadomości
- zapamiętania dobrego dowcipu i opanowania, żeby go opowiedzieć bez spalenizny
- zatańczenia w deszczu
- kubełka lodów w zamrażalniku
- spotkania w krakowskim Singer pubie
- łazęgowania po nocy
- torby, która wszystko pomieści: listy, rachunki, zdjęcia, bilety, myśli owinięte szalikiem
- ponownego znalezienia poczucia absolutnej szczęśliwości i spokoju, kompletnej harmonii duszy i ciała, nirvany zamkniętych oczu i muzyki otulającej jak dym
- wytrwałości na zajęciach z capoeiry
- obniżek cen na wyroby z branży alkoholowo-tytoniowej
- niedostania po twarzy od kiboli
- sprawnie działających kaloryferów w sezonie grzewczym
- ...

Wednesday, July 30, 2008

na tao niczego się nie porzuca



Bo każda kobieta ma swoją przeszłość. Bo każdy mężczyzna jest po swoich przejściach.
...
Ave Maria płynące spod palcy skrzypaczki w przejściu metra, powiew wiatru bo pociąg właśnie nadjechał, w przeogromnej torbie trzy nowe plakaty do kolekcji (ten z kotem zawiśnie potem na kuchennej ścianie, a obok ten z Josephine), kilka zużytych biletów, głowa pełna myśli. I ludzie, których widzę tylko przez moment. Jaką niosą ze sobą opowieść? O czym marzą? Kogo kochają? Czego się boją? Dokąd przychodzą zbyt wcześnie, a dokąd się spóźnią? Czy powiedzieli kiedyś do kogoś, że spotkali go zbyt późno, że spotkali go zbyt wcześnie?
...
Kolejny pociąg, szumnie wdziera się do mojej głowy, wystukuje kolejny kierunek. Jest w tym coś dziwnego, coś paryskiego, coś dziewiątego.
...
Bujam się jak na huśtawce, gdzieś pomiędzy jednym marzeniem do spełnienia a totalnym lenistwem ciągnącym się w nieskończoność. I nie mogę się zdecydować czy chcę zejść z tej huśtawki. Albo w którym momencie. A może po prostu w pełnym pędzie z niej zeskoczyć? Momentami robi mi się niedobrze od tego niezdecydowania ruchu wahadłowego. Czy ta cała stabilizacja to właśnie ten proces bujania między decyzjami? Ilekroć schodziłam z tej huśtawki spokojnie, z własnej woli, w pełni świadomie, działy się różne rzeczy. Były trzęsienia ziemi, wybuchy galaktyk, trzy sekundy ciszy między błyskiem pioruna a dźwiękiem grzmotu, który aż dudnił między żebrami. Były szczyty na miarę Kilimandżaro i zjazdy równie pochyłe. Imponujące amplitudy dobowe emocji. A potem, zmęczona tym diabelskim młynem, wdrapywałam się na moją huśtawkę i poddawałam rekonwalescencji duszę między jednym a drugim machnięciem nogami.

Dziwne jest to, że tak naprawde zawsze sama schodziłam z tej huśtawki. Nigdy nie udało mi się z niej spaść. Albo nikt mnie z niej nie zrzucił. A w sumie... ciekawe, jak by to było spaść, tak niespodziewanie, w nieoczekiwanym ale upragnionym momencie, w trakcie kolejnego bujnięcia. Jak bardzo bym się poobijała? Ile siniaków mogłabym naliczyć? Albo złamań? (Choć złamania to akurat nie moja specjalność) I czy ten upadek nie byłby tym nowym początkiem, o którym mi ktoś kiedyś opowiedział podczas jednej magicznej nocy?
Ale czy zaczynanie wszystkieg0 od nowa to jakiś akt? Nadziei? Odwagi? Szaleństwa? Tchórzostwa?

Nadziei, że tym razem się uda i te łzy, które się przytrafią, będą pełne uśmiechu. Nadziei, że ten facet leżący obok jest tym właściwym, który nie porani, nie wytrze buciorów w serce i nie wyjdzie rano po papierosy i gazetę, zabierając zamiast portfela moje nadzieje durne.

Odwagi, by skoczyć w coś nowego, jak na bungee tylko bez zabezpieczeń. Odwagi, by wystawić głowę przez okno jadącego pociągu. Odwagi, by zaufać na tyle, żeby pokazać komuś zapuchnięty nos i głos jakby owinięty watą, poszarpane ego. Odwagi, by zobaczyć w upadłym Aniele swoją twarz i przyjąć wyciągnięte z pomocą skrzydło innego Anioła.

Szaleństwa... aby jednak nie zwariować w tym z jednej strony poukładanym i rozpisanym świecie: praca-dom-zakupy-knajpa-dom-praca-dom-praca-zakupy-kino-dom-praca-dom-depresja maniakalna.

Tchórzostwa - bo strach przed stabilizacją, bo strach przed odpowiedzialnością, bo strach przed nudą, bo strach przed życiem, bo strach przed rutyną; bo tak łatwiej, uciec. Wyjść z domu, zamknąć drzwi i już ich więcej nie przekroczyć.

A może to nie chodzi o to wszystko? Tylko kwestią jest oswojenie rzeczywistości?
...

Jeśli to droga do nieskończoności, to zgub
Na niej klucze do mieszkania z któregoś
Wyszedł i nie strzeż się złodzieja,
Idącego za tobą i jak ty w ciemnościach:
Klucze będą świecić pożółkłym fosforem
I złodziej je podniesie, nie wiedząc, do
Którego zamka się nadają. Zawróci
Do wystygłej Sodomy albo Gomory i
Będzie biegł nadaremno od drzwi do
Drzwi, próżno zgrzytając. Tak wejdzie
W swoją nieskończoność chrobotu pustej
Mechaniki.
Ty pójdziesz dalej w nieskończoność
Bez kluczy; na t a o niczego się nie
Porzuca, tylko gubi i klucze zbyteczne.

Berlin, maj 1979
Witold Wirpsza
1918 - 1985

Friday, March 14, 2008

Zatańcz ze mną




Zatańcz ze mną, Nieznajomy
Weź mnie za rękę
I prowadź jak dziecko
Niech zwykłe przedmioty nabiorą nowego znaczenia
Fotel parapet drzwi do łazienki
Niech sam ich widok rozpali moje myśli

Niech na sam dźwięk Twojego głosu
Przejdzie mnie dreszcz
Od karku po pięty
Niech na samo wspomnienie tej nocy
Oczy rozbłysną mi niezwykłym blaskiem
Niech muśnięcie Twojej dłoni sprawi
Że myśli pobiegną do tego spotkania

Niech Twoje usta wyznaczą
Nowe granice mojego ciała
Niech Twoje dłonie zaczarują moje
Niech moja skóra nasiąknie Twoim zapachem

Naucz mnie na pamięć rytmu Twojego serca

Niech gwiazdy zaglądają nam bezczelnie do alkowy
Niech zarumienią się
Niech zawstydzone spadną na ziemię
Niech urzeczywistnią nasze pragnienia
Niech nie liczy się nic innego

Wyszeptaj mi do ucha Twoje fantazje
Niech mój świat zawiruje jak nigdy przedtem
Jak nigdy potem
Chcę poczuć Twoje usta
Twój oddech
Nawet Twój drapiący policzek
Chcę poczuć jak lecisz zamknięty w moich ramionach

Niech od Twojego spojrzenia zrobi mi się gorąco
A kolana zmiękną, jak teraz

Hej, nieznajomy
Zatańcz ze mną

Zasłoń mi oczy
I zaczaruj na tę jedną noc

Niech narodzi się Galaktyka
Niech wybuchnie Droga Mleczna
Niech puls przyspieszy a serce
Nie nadąży pompować krwi

Niech do głosu dojdą emocje
A uczucia z rozumem pójdą
Na bardzo długi spacer nad Sekwaną

Zatańcz ze mną, Nieznajomy

Monday, January 28, 2008

Czego się boisz, głupia? Ciąg dalszy nastąpił.

To cholernie przykre, kiedy ludzie mieli ją gdzieś, kiedy nie mieli czasu, ani ochoty ruszyć się ze swoich ciepłych, bezpiecznych przystani, by się spotkać. Uwzięli się wszyscy, czy jak? To jakieś ciche porozumienie otoczenia, jakaś niepisana umowa, żeby tak ją traktować? Bo nie rozumiała, nie potrafiła. Stała, jak ten nie przymierzając, szczeniak na wystawie sklepowej i z nadzieją liczyła, że ktoś ją przygarnie. Może nawet pokocha.
Nie chodziło nawet o to, że to kolejny wieczór spędzany samotnie, że to akurat sobota, że dokładnie osiem lat temu zmarł jej Dziadek, że metka na ciuchach nie potrafiła się zdecydować i skakała w tą i z powrotem jak naćpana pchła, że zawiodła się na kimś, kto sprawiał, że śmiała się jak dziecko, że Anioł wsadził ręce w kieszenie i z szelmowskim uśmiechem spoglądał na nią z wysokości półki... A może właśnie o to?
Po głowie błąkała się kwestia z pewnej cholernej amerykańskiej komedii romantycznej, z nieomijalnym happy endem (których organicznie nie tolerowała), o byciu zwykłą dziewczyną stojącą przed chłopakiem, prosząc o głupią i prostą rzecz, o cieplejsze uczucie, moment lotu dziesięć metrów nad ziemią.
Naokoło trwała w najlepsze epidemia zaręczyn, tudzież ciąż. Być może średnia jej nastroju z kilku ostatnich dni była skażona nieuleczalną odpornością na wirus wywołujący wyżej wymienione infekcje; być może to przez orkan i brak promieni UVA.

Z jednej strony jakiś głos w środku mówił, żeby rzuciła to wszystko co ją otacza, to obecne i namacalne wszystko, w najjaśniejszą cholerę pod słońcem i pojechała. Przed siebie. Tam, dokąd zapragnie ten Szalony Głos Marzeń Do Zrealizowania, wiecznie pijany radosną twórczością własnego, samolubnego, nawiedzonego JA. Tam, gdzie anonimowość i samotność nie będą ani atutem, ani przeszkodą. Żeby zrobiła to, o czym z taką pasją czyta, co ogląda, czego słucha. "Chcesz poczuć deszcz na twarzy? Dlaczego nie w Amazońskiej Puszczy? Chcesz przybić piątkę z nowym współlokatorem? Dlaczego nie w mieszkaniu za 10 dolarów tygodniowo w Nepalu? Pizza... Nie ma jak neapolitańska!" Noc pod gołym niebem, spacer brzegiem rzeki, odkrycie siebie na nowo, jak skok na bungee.
Jest i drugi głos. Rozsądnie puka się w czoło, tak nieznośnie rzeczywiste. "A skąd niby weźmiesz na te fanaberie pieniądze? A co ze studiami? A praca? A Twoje zdrowie? A jak coś Ci się stanie? A co? A kiedy? A gdzie? A dlaczego...?"
A trzecie potencjalne źródło głosu nic nie mówi. Stoi z boku i świdruje niebieskim spojrzeniem całą tę sytuację. Może nawet siada w końcu na wielkiej czerwonej poduszce, napije się kawy z mlekiem, zapali mentolowego papierosa, zaprosi do wspólnego milczenia głosy należące do Innych Poszukujących. Cień, który nie może nadążyć. Uśmiech przez lewe ramię, który wszystko tłumaczy. Skinienie głowy, które jest odpowiedzią na właściwie postawione pytanie. Uścisk ręki.

Monday, January 07, 2008

destylowany sok z raju po drugiej stronie ulicy


Serce za małe o dwa rozmiary,
Kawałek niezwykłości o długości...
powiedzmy... przeciętnego motyla,
Pasja zamknięta w kilku wykrzyknikach.

Przywieź mi garść wspomnień
kilka zdumionych spojrzeń
bezwiednie wysłany uśmiech
chwilę zatrzymania
moment zagubienia...
... a właściwie to była wieczność...

jedną myśl o mnie
zaproszenie na wieczny bal
spotkanie wpół drogi pomiędzy przystankami
policz do trzech
zaczaruj mnie w blasku wina...
... a w tle grał wtedy Frank...

otul przechylonym uśmiechem
gdy za oknem słupek rtęci spada
na łeb
na szyję

Przywieź mi garść wspomnień z wyprawy Piotrusia Pana
styczniowy spacer o godzinie duchów
dźwięk upadającego płatka śniegu...
... a może to był deszcz?