Sunday, March 22, 2009

list

Szukając ostatnio Niezmiernie Ważnego I Absolutnie Niezbędnego Szpargału, natrafiłam na list, który napisałam do siebie kilka lat temu. Dokładniej - 30 stycznia 2004 roku. Miałam wtedy swego rodzaju manię pisania listów. Wszelakich. Do siebie. Do mniej lub bardziej wymyślonego przyjaciela. Do Bratniej Duszy siedzącej ławkę za mną. Listy, liściory, listeczunie. Maści i objętości wszelakiej. Z różnych stron świata wysyłane, w różne miejsca adresowane.
Jedni zbierają kapsle, inni kolekcjonują mandaty, ja - listy, te tradycyjne. W erze komunikacji elektronicznej, rzeczywistości wyznaczanej przez sygnał smsa, procent zapełnienia skrzynki mailowej, niemocy stworzenia zdań złożonych podrzędno-nadrzędnie, bo trzeba zrobić tak wiele tak bardzo pilnych rzeczy... listy są dla mnie namacalnym dowodem, że Ktoś poświęcił trochę swojego czasu i w tym zwariowanym świecie znalazł oazę kartki papieru. Taki undergroundowy system komunikacji.

Poniżej, ku potomności... ;)

Cześć,
Dzisiaj mam 20 lat, jest przedostatni dzień stycznia 2004 roku. Nie wiem, jak będziesz wyglądać za lat 5, 10 czy kolejne 20. Nie wiem nawet, czy dotrwasz. Ale skoro na to trafiasz właśnie w tej chwili, to znak, że Tobie - mnie się udało. Nie wiem, kim jesteś dzisiaj, co robisz, czy masz rodzinę, jak wyglądasz, gdzie mieszkasz. Nie wiem ile zostało w Tobie tej dwudziestoletniej osoby, która to kreśli. Nie wiem, czy udało Ci się zrealizować Twoje zamierzenia, plany, spełnić marzenia. A może już o nich w prozie życia zapomniałaś? Pozwól, że Ci przypomnę:
- powiedzieć właściwemu facetowi, że go kochasz,
- zwiedzić i odkryć w sobie Irlandię,
- pobiegać po Nowej Zelandii,
- napić się piwa w Australii,
- wydać tomik poezji,
- skończyć wydział psychologiczny,
- być na koncercie RW,
- zrobić licencję kierowcy rajdowego,
- uchować od zaniedbania przyjaźć z D.,
- napisać scenariusz,
- znaleźć albo raczej odnaleźć miejsce zwane domem, do którego zawsze będziesz chciała wrócić,
- zakochać się tak, że zabraknie Ci oddechu a ziemia usunie się spod stóp,
- robić to co najsłuszniej, nie to co nałatwiej albo najtrudniej,
- zbudować dom w środku parku z mnóstwem zieleni, z kominkiem, "z psem druhem wiernym na straży" (pamiętasz, skąd ten cytat?),
- kupić dobry laptop i nie martwć się o połączenia internetowe,
- kupić pięknie pachnące perfumy,
- znaleźć dobrą, satyfakcjonującą pracę.

Czy udało Ci się osiągnąć choć jedno z wymienionych? Jeśli nie, to dlaczego? Ze strachu, że się nie uda? Ze strachu przed śmiesznością? Z obawy, co sobie inni o mnie pomyślą?
Pamiętasz: "Kiedy trafia Ci się szansa na szczęście, łap ją obiema rękami i nie oglądaj się na skutki" ??

Dzisiaj jestem niezmiernie ciekawa, jak Ci się żyje. Co myślisz, co masz na sobie, kogo masz przy sobie. Czy jesteś szczęśliwa? Czy dźwięk, który słyszysz, to dzwonek u drzwi zapowiadający wizytę przyjaciół, którzy wpadli na kolację? Czy nadal jesteś w Polsce, czy wyjechałaś zgodnie z dziejszymi planami? Czy kochasz i jesteś kochana? Czy nadal piszesz? Jakiego masz psa? Co stoi pod Twoim domem? Kto jest na fotografiach ustawionych na półce? Czy ogień pali się wesoło na kominku?

Czas pokaże. Wróć do tego listu, o ile go znajdziesz w tym swoim bałaganiarstwie ;)
Przeczytaj go za 5 lat, za 10...

Mam nadzieję, że nie żałujesz patrząc za siebie. I że na samą myśl o tym, co niesie ze sobą Jutro błyszczą Ci oczy z radości.

A.



Sunday, March 01, 2009

Jutro staje się Dzisiaj

Coś jakby drgnęło, wiatr jakoś inaczej dzisiaj nawet zawiał. Jakby delikatniej, hmm... bardziej wietrznie niż wiatrowato. I nawet w tej kałuży, która zanika tylko po kilku tygodniach gorącego lata, coś jakby słońce się przeglądało przez dłuższą chwilę. Indeks bogatszy o kolejny wpis, czekoladowobrązowy odcień we włosach, w uszach wciąż dźwięk kilku ważnych słów usłyszanych 3 minuty wcześniej. 
Bardzo Ważny Ktoś odległy na grubość płaszcza. Nawet szalik powędrował do torby, bo wydał się nieodpowiedni przy tej temperaturze, przy tym nastroju i stroju. 
Drgęło, drgnęło i to znacznie. Naokoło, w środku, pomiędzy. Kolejne teorie uczciwie wypracowane i ideologicznie nawet dość spójne, jedna za drugą padają jak amerykańskie banki. Zaczynam się uzależniać od tej bezkrwawej póki co rewolucji.
Czekam na każdy weekend jak na podłączenie do zasilania. Jak wariat, albo wariatka nawet, coby płciowo poprawnie było. W sensie końcówki żeby się zgadzały. Żeby nadążyło za resztą. 
Coś drgnęło. Aż mnie dreszcze po kręgosłupie w tę i z powrotem, i jeszcze raz przebiegły, zatańczyły na karku i znalazły swoje miejsce w koniuszkach małych palcy. "Ja chcę jeszcze!" pomyślałam. 
Spojrzenie w oczy... I wiem, że dam radę. Wiem, że damy radę. Uczę się liczby mnogiej, pilnie, systematycznie, codziennie. W tramwaju, przez telefon, w ciszy dotyku rąk. 

Wszystko, co potrzebuję... jest tutaj.