Nie potrafię pisać, kiedy jestem w takim stanie. W sensie, kiedy mi się wszystko układa. Albo większość zdecydowana. Albo kiedy przynajmniej tak mi się wydaje. Mogłabym nawet zaryzykowac stwierdzenie, iż "nie potrafię pisać, kiedy jestem szczęśliwa". Dziwne. W sumie im bardziej łzawo było w moim życiu do tej pory, tym łatwiej litery układały się pod palcami. Im niżej schodziłam w moich nastrojach, tym wyższe poziomy.. ekhm... elokwencji pisarskiej udawało mi się osiągać. Czyżby werteryzm nieźle na mnie wpływał? Ehhh, może jednak niekoniecznie, przecież ja nawet kamizelek nie lubię.
A miało być o przetrawionym wielkim błękicie, o tych dziwnych rojeniach, które powstają gdy człowiek zbyt długo wpatruje się w fale, o syndromie kryzysu wieku półśredniego. I o pociągach miało być. I o ludziach, co chrapią w pociągach też. I o wierze we wróżby z chimerowych ciasteczek. I o teoriach spisku. No i nic, westchnęła królewna i zdechła, za przeproszeniem.
Moje uzależnienie, nieco uśpione do niedawna, znowu dało o sobie znać. Ilość zdobyczy rośnie z każdą wizytą w księgarni. Niestety, ilość cyfr na moim koncie dzięki temu zaczyna sięgać poziomu zera idealnego. A tu premii, ni podwyżki jak nie było od paru miesięcy... tak ni ma. Siedzę na tej swojej wymarzonej czerwonej kanapie, popijam hektolitry herbaty kombinowanej (nowe hobby), palę mentola (taaa, wiem, wiem, nie powinnam) i odnajduję się w tej rzeczywistości czterech ścian, własnego kąta.
I dobrze mi tu stwierdzam.
No comments:
Post a Comment