Wednesday, October 03, 2007

Bezczelnie Pana przepraszam



Przepraszam Pana bardzo, czy mogę się w Panu zakochać?
Tak zupełnie
Bez reszty
Przy blasku ogniska jednego z wielu
Wśród traw wysokich po pas
Ze śmiechem przyjaciół otulonych dymem

Przepraszam bardzo, czy mogę się w Panu zakochać?
Tak bezwstydnie
Na nowo
Intensywnie
I z pasją
Z nocą bezsenną i leniwym porankiem
Z kawą w kubku ogromnym
I kocurem na parapecie

Czy mogę się w Tobie zakochać?
Polecieć dziesięć metrów nad ziemią
Albo nawet trzydzieści
Policzyć piegi
Poczuć Twój dotyk od stóp po czubek nosa
Spojrzeć na świat Twoimi oczami

Czy mogę...?
Za późno.
Dwa spojrzenia
Bez pozwolenia
Przez szerokość pokoju

Bezczelnie z uśmiechem
Świat stanął i ruszył z kopyta

Sunday, September 16, 2007

Sunset in my world



The new Sunset in my old world. Old-new Hopes are going to rest. Old-new Desires are waking up. Old-new Dreams are coming true. I feel like my life has stopped for a minute and is about to start its run again. I feel that in every next second my lungs will be filled with some fresh air. I feel that something is about to explode with colors, scents and structures. I feel it with every inch of my skin.
My Room is about to come to living in a real world. There's only one baby step to make. Will you be here to see it?

Nowy Zachód Słońca w moim staruteńkim świecie. Stare - nowe Nadzieje odchodzą na spoczynek. Stare - nowe Pragnienia dochodzą do głosu, budzą się leniwie. Stare-nowe Marzenia spełniają się, zaczynają pulsować. Mam wrażenie, że moje życie zatrzymało się na moment i w każdej chwili rozpocznie swój sprint na nowo. Mam wrażenie, że w każdej nadchodzącej sekundzie moje płuca wypełnią się zupełnie świeżym, nowym powietrzem. Mam wrażenie, że za chwilę, za ułamek mrugnięcia okiem, Coś eksploduje kolorami, zapachami, kształtami, wyobrażeniami. Czuję to każdym porem mojej skóry, każdym namniejszym jej fragmentem.
Mój Pokój za chwilę rozpocznie swoje istnienie w realnym świecie. Jeden mały krok - to wszystko co muszę zrobić. Będziesz obok, żeby to zobaczyć?

Friday, August 31, 2007

Ta rzeczywistość brzmi dziwnie znajomo

Dwa lata temu pod jednym z moich wywodów pojawiły się słowa: "Mój Anioł Stróż zasnął w niewłaściwym momencie." I na koniec adres mailowy. Pomyślałam "A co mi tam, napiszę." Nawet nie wiem, jakich słów użyłam odpisując.
Efekt? Niejedna noc spędzona na rozmowie tak innej, tak... specyficznej... bardziej realnej niż niejedna konwersacja w rzeczywistym świecie. Osoba po drugiej stronie monitora, pozornie obca, a jak się okazało, tak przyjazna, tak znajoma. To, o czym mówiła Ania Shirley, pokrewieństwo dusz... spełniło się całkowicie. Nie wiedzieliśmy o sobie prawie nic, ale znaliśmy się zadziwiająco dobrze. Zupełnie jakbyśmy spotkali się bardzo dawno temu. Długi czas nie wiedziliśmy jak wyglądamy nawzajem, jak brzmią nasze głosy, gdy się uśmiechamy, jak błyszczą nam oczy, gdy mówimy o naszych pasjach. Nasze rozmowy miały soundtrack. Kiedy doszła wizja, potrafiliśmy nie pisać nic, tylko razem słuchać najnowszych odkryć któregoś z nas. Razem gotowaliśmy obiad, ja w Adanie, on w Rzymie. Razem milczeliśmy, gdy odszedł mój Dziadek.
Spotkanie na Dworcu Głównym w Poznaniu było dla nas tak oczywiste, tak najbardziej naturalne i normalne, jak nic innego na świecie. Na piwo szliśmy jak starzy przyjaciele, którzy spotkali się po latach. Tydzień patrzenia na świat jego oczami. Na szczęście oboje nie lubimy długich pożegnań, szybki uścisk, bez zbędnych słów i gestów.
Kilka zdjęć, garść wspomnień i nowa piosenka do kolekcji.
Jego wyjazd na drugą stronę świata, ładnych kilka godzin wcześniej świętował nadejście Nowego Roku, na Oceanie Spokojnym trzymając w dłoni świeżo wyłowioną perłę.
Niespodziewany telefon kilka tygodni temu: "Właśnie wylądowałem. Chciałem Ci tylko powiedzieć, że wróciłem pod dawną długość i szerokość geograficzną". "Witam w mojej strefie czasowej, mój przyjacielu."
Dokładnie za 2 miesiące o tej porze dnia spojrzymy sobie ponownie w oczy, na lotnisku w Wiecznym Mieście.

Tuesday, July 10, 2007

Czego się boisz, głupia? / What are you afraid of, you fool?

Telefon milczy jak zaklęty. Skrzynka pełna wiadomości, ale brak właściwego nadawcy w tym potoku słów. Fale radiowe jak na złość przypominają słowa piosenki. Zdjęcia pojawiają się w najmniej oczekiwanych miejscach i momentach, a pozornie obce osoby okazują się nimi nie być na dobrą sprawę. Czas skacze jak głupi, raz do przodu, trzy razy w tył.
Zaufałam, po raz kolejny. Dostałam po tyłku, po raz kolejny. Podniosłam się, po raz kolejny.
Srebrny krążek na palcu. Nowy zapach na lewym przegubie dłoni. Adnotacja w dokumentach.
Mam sadomasochistyczne podejście do życia. I cholerną nadzieję.

The phone remains silent. The mailbox is full of messages but there is no the right sender in this stream of words. The radio reminds me the words of the song I'd like to forget. The photos appear in the least expected places and moments, and strangers turn out to be quite familiar folks. Time is jumping like a fool, once forth, three times back.
I've trusted someone, one more time. I've got my butt kicked, one more time. I've stood up, one more time.
The silver ring on my finger. Some new fragrance on the left wrist. Some note in the documents.
I have a kind of sado-masochistic approach toward life. And some damn Hope.

Saturday, June 23, 2007

Świat się pomylił



I.
Przewracam sobie życie do góry nogami, a co! Stać mnie!
Porządkuje zalegające wspomnienia w szafach, co niepotrzebne - bez żalu spuszczam piętro niżej.
Ulotka, gazeta sprzed dwóch lat, jakieś zdjęcie, serwetka z pubu, kapsel od piwa... do kosza. Co jeszcze?
Książka, nie moja, do oddania, tylko komu? Na półkę.
Pusty flakonik po perfumach, które On tak lubił. Do kontenera z kolorowym szkłem.
Samotny kurz spod szafki na buty też zniknął, razem z szafką.
Fotel, który obraca mi świat w każdym kierunku - na środek pokoju.
Łóżko - pod okno, łatwiej ręce pod gwiazdami ugrzać.
"Gdzieś na dnie Twoja uśmiechnięta twarz..." - milkną słowa piosenki.
Zagryzam czekoladą z całymi orzechami na szczęście, wznoszę toast multiwitaminą immunobalance na wzmocnienie odporności i powrót do równowagi, jak urzeczona wpatruję się w dym kadzidła.
Świat się pomylił, wsiadłam w zły samolot, postawiłam kropkę zamiast przecinka.
W szafie nowa sukienka, narkotycznie zielona, jak liście paproci Świętojańskiej Nocy.
Nawet Nadzieja jakaś inna dzisiaj.

II.
Mam wielu znajomych, ale to nie na ich telefon czekałam,
to nie na myśl o spotkaniu z nimi oczy mi się śmiały,
to nie przy nich czułam się pięknie, bezpiecznie i dobrze,
to nie wspomnienia zwązane z nimi wywoływały przyjemny dreszcz,
to nie dla nich mogłam ryzykować weryfikację moich teorii,
to nie ich głosu lubiłam słuchać w środku nocy,
to nie oni nie chcieli "konkurować" z przeszłością.

To nie ich świat się pomylił, to mój.
Zapisuje plik, wciskam enter.
Łyk mocnej jak noc i słodkiej jak grzech kawy, klik! i po bólu.

III.
I już sama nie wiem, kiedy przyszłość się spóźnia, a teraźniejszość biegnie zbyt szybko.
Czy to też jest przez przypadek, czy tak być miało, czy po prostu tak wyszło? I nie wiem, czy to już było, jest, czy dopiero będzie?
Coś mignęło w spojrzeniu przez szerokość pokoju, tembr głosu zmiękł, zapach soczystego lemongrasu i orientalnego piżma, czerwony półsłodki relaks.
Dotyk, ciepło, smak ust. Poranek zamknięty w kropli deszczu.
Wyrwane z kontekstu słowa jako motto na cały dzień.
Cogito ergo sum, strona numer 52, pierwszy skręt w prawo i prosto do końca.