Sunday, December 26, 2010

Stało się.


Stało się. 
I niech trwa. 
Na przekór tym, co nie wierzą.

Thursday, November 11, 2010

cóż jest warte zwykłe, niepopularne być?



Patrzę przez okno. Coś się kręci. Coś się zbiera. W powietrzu, we mnie. Szykują się zmiany. Czuję to pod skórą. Już nawet profilaktycznie zmieniłam fryzurę. Zanosi się na coś wielkiego. Kiełkuje we mnie pewien pomysł. Dojrzewa. Nabiera mocy. Czeka na odpowiedni moment. 
_________________________________________________________________

To już nawet nie rozstaj dróg czy skrzyżowanie. To jakieś magiczne rondo rodem ze Swindon. 
_________________________________________________________________

Weryfikacja trwa. Muzyka prosto z Rzymu sprzyja. 
_________________________________________________________________

Ludzie naokoło gonią za wielkimi samochodami, jeszcze większymi domami. Sukienki, homary, zapach od Cliva Christiana, wypasiony iPod, dwutygodniowe wakacje na lodowcu, prywatni trenerzy ciała i ducha. Szybciej, więcej, bardziej. Ego nie mieści się już w Panamerze, Visa Infinite to cel do osiągnięcia w drodze pomiędzy jednym a drugim zawałem. Polowanie na lofty z limitowanej edycji budowlanej i bywanie na Ważnych Imprezach. Tak. To jest to. Zaharować się, zagonić, by zaistnieć, by mieć. Co z tego, że 99% tych dóbr jest bezużytecznych? 

Na ile wycenić można blask w oczach ukochanej kobiety? Ile jest wart uścisk ręki? Ile kosztuje spojrzenie samemu sobie w lustrzane odbicie bez zmieszania i wyrzutów sumienia? Ile trzeba zapłacić za uśmiech nieznajomego? Jak interesowne są telefony i zdawkowe pytanie o samopoczucie? Jaką stawkę ma życie w samotności? Cóż jest warte zwykłe, niepopularne być?

Sunday, August 01, 2010

zbuduję dom z cegieł miłości

zbuduję dom z cegieł 
miłości
zbuduję na przyjaźni
zaufaniu szacunku
ważnym bo wzajemnym 

zbuduję 
dom z cegieł
miłości
w kolorze czerwieni 
złamanej jasnością łez 
z zielonym nadzieją
nieśmiertelnym winnobluszczem 
który niczemu nie winien 
który ściany rozpala rozognia
wśród październikowych 
chmurnych dni
z pajęczyną na górnym pokładzie

zbuduję dom z cegieł 
miłości
kopułę ustawię 
nad nami 
pozwolę mu wzrastać
kochać 
dojrzewać

oddać co niczyje 
przygarnąć zmarzlucha kociaka 
ustawić kubek ciepłego mleka 
na nocnym stoliku 
w styczniowy wieczór
taki jak tamten
pamiętasz miły

wesoły śpiew kominka 
pieśń ognia 
suchych polan 
jakże mi tego brak! 

zbuduję dom z cegieł 
miłości 
zaproszę do niego 
uczucia
marzenia
sny do spełnienia
niech się rozgoszczą 
zostaną do końca
ustanowię cichy kąt
na gorsze dni
ale mały ciemny nieprzyjemny 
by szybciej do radości wracać 

zbuduję dom z cegieł
miłości
bliźniaki na zdjęciu
w lustrze pierwszy siwy włos
suchy liść w kieszeni
album ze stertą wspomnień
koronkowa chusteczka spokoju
z monogramem ciszy 
i tamtych dni

zbuduję dom z cegieł 
miłości
otwarty dla przyjaciół
schronienie przed smutkiem 
z bocianem który się uparł 
i odlecieć nie chce
z kwiatami świeżymi w wazonie
na kuchennym stole 
zapachem dzieciństwa już od progu
psem druhem wiernym na straży
z ogrodem pełnym snów
czarów i tajemnic 
kocich ścieżek
gwiazd
na wyciągnięcie ręki

zbuduję dom z cegieł 
miłości
z uśmiechem na każdym zakręcie
zrozumieniem rzeczy prostych
acz niepojętych
z zegarem słonecznych spojrzeń 

zbuduję ten dom
z cegieł miłości tej
najprawdziwszej
i czystej
nie tylko od święta

dla nas 
na zawsze

4.11.2001 r.

Friday, July 30, 2010

ZAWIADOMIENIE

Dnia 26 sierpnia 2010 roku o godzinie 17.00
w Kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa
w Tarnowie Podgórnym

Agnieszka Woszak i Bartosz Klimczak

rozpoczną wspólną drogę życia,
zawierając Związek Małżeński.
O tym radosnym wydarzeniu zawiadamiają
Rodzice i Narzeczeni.

Sunday, July 25, 2010

za miesiąc wigilia

Za miesiąc wigilia. Za miesiąc ostatnia noc, którą będę sygnować swoim nazwiskiem. Za miesiąc wyjdę z mieszkania lżejsza o kilka gram. Za miesiąc mam nadzieję zasnąć w miarę spokojnym snem. Za miesiąc sprawdzę, czy wszystko gotowe, czy szarfa dobrze leży, czy buty nie cisną, czy dowód osobisty jest tam, gdzie być powinien. Za miesiąc wychodzę za mąż.
Ja. Za mąż. Cały czas brzmi to abstrakcyjnie dla mnie. Świadomość bycia żoną, zmiany nazwiska, zmian w dokumentach - administracyjny szum.
Jasne, że odczuwam strach. Tylko głupcy się nie boją. Ciekawość też odczuwam. Bom ciekawska bestia.
Tysiąc myśli, tysiąc emocji. I jeszcze więcej nadziei.

Mówi się, że są ludzie, których spotykamy za późno w swoim życiu, albo za wcześnie. Są też tacy spotkani całkiem akurat w czas, w miejsce, w sytuację. I tym ludziom właśnie teraz dziękuję, że pojawili się na mojej drodze. Bez nich nie było by mnie tutaj, w tym miejscu, na tym stanowisku, z taką samoświadomością. Dziękuję za właściwe słowa i gesty. Za spojrzenia. Za przyjaźń i miłość. Za cuda. Za chwile ciszy. Za wieczność spędzoną na rozmowach.

Za miesiąc wigilia.

Thursday, April 08, 2010

kanapa ma się dobrze

Struło mnie coś. Znajomi podejrzewają Młodego, Młody znajomych. Podejrzenia dotyczą usiłowania otrucia mej osoby. Tylko jakoś motywów brak wszystkim. Póki co, ja dochodzę do siebie, w towarzystwie elektrolitów i innych medykamentów. Czuję się podle, bynajmniej nie wypoczywam i nie leniuchuje. Nawet nie mam siły myśleć wybitnie dużo. A to akurat dobre jest. Spokojniej śpię. 

Uspokoiło się we mnie parę rzeczy. Tupot rzeczywistości już mi nie przeszkadza, nie drażni w sposób ciągły. Kanapa nadal pod oknem stoi, ale jakoś tak... zadomowiła się w nowym miejscu. Za oknem z kolei wrzaski dzieciaków, powarkiwania psów i ich właścicieli "Pan może jednak pójdzie swoją drogą, co?", pierwsze komary i alergiczne kichnięcia. 

Jest plan. Pięcioletni. Szczwany. Całkiem spoko. O zapachu maciejki i drewna. 
Moje świętowanie obrony pracy magisterskiej w nowym domu. Drewnianym domu. 
I niech cały wszechświat trzyma kciuki i inne kończyny za powodzenie misji. 

Sunday, March 07, 2010

kanapa

Zmiany. Czuję każdą komórką ciała, że potrzebne mi są zmiany. Inaczej wybuchnę. Rozwalę się na kawałki jak moja czerwona rama dzisiaj (spadła w trakcie przesuwania regału). Mam wrażenie, że stoję w miejscu. Że życie sobie tup tup tupta obok, a ja patrzę. Mam ochotę krzyczeć, ale jak w koszmarze, żaden dźwięk się nie wydobywa. Radykalnych zmian fryzury nie przewiduję, bo musiałabym wyłysieć chyba. Na razie zmieniam układ mebli. Zobaczymy, co dalej, do czego dojdę siłą rozpędu... 
Acha, mam kanapę na przechowanie... czerwoną... fajna jest... wygodna też. Tylko mi się pod oknem nie mieści. Niestety.

Sunday, January 24, 2010

czwarta nad wieczorem

Kryzys mam. Ogólny. Po całości. Przestaje mieć poczucie tego, czego chce. Przestaję rozróżniać, czy robię coś bo muszę, bo wypada, bo trzeba, bo tak, bo nie, bo powinność czynić trzeba....  czy faktycznie wynika to z mojej nieprzymuszonej wolnej woli. I źle mi z tym. Aż mnie skręca w środku. I zła jestem na siebie o to. Co potęguje moje poczucie niskiej samooceny, kryzysu (na wiek średni to sporo za wcześnie swoją drogą, a najgorszy statystycznie dzień w roku też już za nami) i ogólnego spadku jakichkolwiek oznak życia ponad wegetację. I diabelskie koło się zamyka. I taniec z szalonym podkładem muzycznym, kakofonią w sumie raczej, niż melodią, pędzi dalej, porywa coraz to nowe punkty na mapie mojego świata. Nawet Gwiazda Polarna, aksjomat na moim niebie, zarzuciła na siebie chmurny płaszcz i poszła na spacer, zostawiając mnie na pastwę jej wykolejonych koleżanek.


Już mi nawet herbata cynamonowa nie pomaga, nie zdążę jej wypić, bo kolejny telefon świeci i podskakuje, bo kolejny dźwięk dzwonka do drzwi wybija mnie z mantry książki-koca-kawy, bo powieki opadają wbrew moim żądaniom i protestom. Mam ochotę zniknąć. Spakować manele najpotrzebniejsze i zaszyć się gdzieś, z dala od tego wszystkiego. 
Nie pomaga również świeca do masażu, ani własny prywatny masażysta. 


Potrzebuję wrócić do Mojego Pokoju. Tylko gdzieś zgubiłam do niego klucz. 


Tydzień temu dość drastycznie zmieniłam wygląd. Intuicyjnie, bez większego rozstrzygania i analizowania. Jak w transie. W mojej karierze miało to miejsce kilka razy. Zwykle po metamorfozach na taką skalę działy się rzeczy określane jako przełomowe przez niektórych, przez innych jako szalone, tudzież radykalne, i przede wszystkim - znaczące sporo dla mnie. Ciekawe, czy historia uzna, że łaskawie może zafundować powtórkę z rozrywki, czy przeciągając się leniwie, powie: "Odpieprz się, to był fałszywy alarm."  

Thursday, January 14, 2010

a propos

Anioły odchodzą z naszego życia, by egzystencję kogoś innego uczynić piękniejszą, łatwiejszą, bardziej ludzką. Możemy je oczywiście sztucznie podtrzymywać w naszej rzeczywistości, ale na co komu smutny Anioł? Dlatego musimy pozwolić im odejść.

Mój Anioł, ten co to zasnął kiedyś w niewłaściwym momencie, nadrabia zaległości od czasu do czasu. Albo cudownie ściemnia w tej kwestii. Mami, wabi, bajeruje. I tylko czasem przebija przez ten cały cyrk jego smaczne pochrapywanie.


P.S. na początku tego miesiąca minęło 5 lat mojej egzystencji w tym miejscu... To mój najdłuższy związek do tej pory ;-) życzę sobie z tej okazji najcudowniejszego i toast kawą wznoszę, jak na biurwę przystało, ole!!

Monday, January 04, 2010

apdejt

Trafia mnie. Szlag. I cholera. Najjaśniejsza pod słońcem.

Nie potrafię już udawać, że bawi mnie ta cała ślubna otoczka. Te zachwyty ludzi naokoło, że jak fajnie, że ślub, że wodzirej, że wesele, że biała długa sukienka, że oczepiny, blehhhhhh.... Nie lubiłam, nie lubię i na 99% lubić nie będę. Po prostu.
Usiłowałam się przekonać, zrobić sobie autopranie zwojów mózgowych, że będzie fajnie. I klops. Bo wiem, że nie będzie. Obojętnie jak bardzo społeczeństwo będzie mnie namawiać i wmawiać różne pierdoły. Nie kręci mnie Msza ślubna, ryż i oczepiny o północy.
Dlaczego mam słuchać nauczeń księdza, którego nie znam? On zresztą nas też nie zna, żeby mógł powiedzieć coś o nas. Bo jeśli ma to być klasyczna pogadanka to zaliczyłam w ostatni weekend, i pewnie jeszcze niejednej będę świadkiem. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi wersja tzw. skrócona, czyli sama ceremonia zaślubin. 20 minut, ogłaszam was mężem i żoną, you may kiss the bride, amen. Potem obiad vel kolacja z najbliższymi i już. Ewentualnie jeszcze kawa i ciasto. I już. Na odpoczynek. Albo podbój świata.
Długie suknie też nie są w moim stylu. Upatrzyłam sobie jedną, by V.W., choć cena czyni z niej pozycję nieosiągalną. Kostium a'la JK, wysoki obcas - to już prędzej. Może niekoniecznie w różu jednakoż. Najchętniej jeansy, ale to nie przejdzie w żaden sposób.
Swoją drogą, nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy apogeum szczęścia upatrują w weselu na 120 tysięcy osób, goszczeniu na nim ludzi, których na dobrą sprawę widzą jedyny raz w życiu, a po czasie pamiętają jedynie to, że byli cholernie zmęczeni i gdyby nie zastępy fotografów i operatorów kamer, impreza weselna jawiłaby się im jako narkotyczny majak.... No ni cholery nie potrafię.

Szczęśliwie Młody uznał, że podzieli moje przemyślenia. Czeka nas poinformowanie sił wyższych o naszej wizji tego przedstawienia.