Dom otulony ciepłym światłem lampy (jednak czerwony klosz to był dobry pomysł), w tle dogorywa zdaje się Portishead, wielki kubek świeżo zaparzonej herbaty, tym razem cynamonowojabłkowego rooibosa, obiecujący wiele zbiór opowiadań na poręczy kanapy. Wtulam się w słowa, jak w ramiona właściwego faceta. W pewnej chwili zapada cisza, koniec playlisty. Za oknem latarnia ciekawie zagląda nielicznym przechodniom w twarze, usiłuje odgadnąć ich myśli, nadzieje, rozczarowania. Przebiega odrobinę przekarmiony i prawie ślepy ze starości pies, za nim majestatycznym krokiem jego właściciel podąża. Wiatr zapukał w okno.
"Zapominanie - miła czynność. Jak zapominać - no to już..." moja imienniczka wyśpiewana głosem Magdy Umer pojawia się jakby znikąd. Czy to tylko gdzieś po moich uszach błąka się ta melodia, czy faktycznie na skutek niewytłumaczalnych procesów płynie z głośników? Patrzę na zegarek. Coś około północy. Czyżby mój komputer został nawiedzony przez jakieś duchy zapomnianych procesorów i dysków twardych? Że o kartach graficznych i muzycznych nie wspomnę.
Ale ja nie chcę zapomnieć. Chcę pamiętać. Ten smak kawy, gdy świat mi się walił z hukiem. Ten zapach perfum, gdy szczęśliwa jak sto pięćdziesiąt wygrywałam sama ze sobą. Ten wzrok, gdy słyszałam, że jestem kochana i kocham. Ten dźwięk, gdy nastawał spokój, harmonia i nirvana zamkniętych oczu. Ten głos setki kilometrów stąd, mówiący "Wróciłem pod naszą długość geograficzną, chciałem żebyś o tym wiedziała." Te decyzje, nie do końca mądre, nie do końca słuszne, nie do końca bezbolesne. Te dni, kiedy czas stał w miejscu. Te kroki na schodach, oznaczające Twoje przyjście. Ten dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Kształt twarzy, miękkość włosów, chropowatość skóry. Te noce przy winie, w półmroku świec, przy kuchennym stole z rozmowami do rana. Szelest liści jesiennego spaceru. Ten zapach półrocznego oderwania od rzeczywistości. Rytm wybijany przez pociąg wiozący mnie na południe. To uczucie, gdy stanęłam na środku mieszkania, wszyscy wyszli a ja uświadomiłam sobie "Jestem w domu".