Friday, March 14, 2008

Zatańcz ze mną




Zatańcz ze mną, Nieznajomy
Weź mnie za rękę
I prowadź jak dziecko
Niech zwykłe przedmioty nabiorą nowego znaczenia
Fotel parapet drzwi do łazienki
Niech sam ich widok rozpali moje myśli

Niech na sam dźwięk Twojego głosu
Przejdzie mnie dreszcz
Od karku po pięty
Niech na samo wspomnienie tej nocy
Oczy rozbłysną mi niezwykłym blaskiem
Niech muśnięcie Twojej dłoni sprawi
Że myśli pobiegną do tego spotkania

Niech Twoje usta wyznaczą
Nowe granice mojego ciała
Niech Twoje dłonie zaczarują moje
Niech moja skóra nasiąknie Twoim zapachem

Naucz mnie na pamięć rytmu Twojego serca

Niech gwiazdy zaglądają nam bezczelnie do alkowy
Niech zarumienią się
Niech zawstydzone spadną na ziemię
Niech urzeczywistnią nasze pragnienia
Niech nie liczy się nic innego

Wyszeptaj mi do ucha Twoje fantazje
Niech mój świat zawiruje jak nigdy przedtem
Jak nigdy potem
Chcę poczuć Twoje usta
Twój oddech
Nawet Twój drapiący policzek
Chcę poczuć jak lecisz zamknięty w moich ramionach

Niech od Twojego spojrzenia zrobi mi się gorąco
A kolana zmiękną, jak teraz

Hej, nieznajomy
Zatańcz ze mną

Zasłoń mi oczy
I zaczaruj na tę jedną noc

Niech narodzi się Galaktyka
Niech wybuchnie Droga Mleczna
Niech puls przyspieszy a serce
Nie nadąży pompować krwi

Niech do głosu dojdą emocje
A uczucia z rozumem pójdą
Na bardzo długi spacer nad Sekwaną

Zatańcz ze mną, Nieznajomy

Monday, January 28, 2008

Czego się boisz, głupia? Ciąg dalszy nastąpił.

To cholernie przykre, kiedy ludzie mieli ją gdzieś, kiedy nie mieli czasu, ani ochoty ruszyć się ze swoich ciepłych, bezpiecznych przystani, by się spotkać. Uwzięli się wszyscy, czy jak? To jakieś ciche porozumienie otoczenia, jakaś niepisana umowa, żeby tak ją traktować? Bo nie rozumiała, nie potrafiła. Stała, jak ten nie przymierzając, szczeniak na wystawie sklepowej i z nadzieją liczyła, że ktoś ją przygarnie. Może nawet pokocha.
Nie chodziło nawet o to, że to kolejny wieczór spędzany samotnie, że to akurat sobota, że dokładnie osiem lat temu zmarł jej Dziadek, że metka na ciuchach nie potrafiła się zdecydować i skakała w tą i z powrotem jak naćpana pchła, że zawiodła się na kimś, kto sprawiał, że śmiała się jak dziecko, że Anioł wsadził ręce w kieszenie i z szelmowskim uśmiechem spoglądał na nią z wysokości półki... A może właśnie o to?
Po głowie błąkała się kwestia z pewnej cholernej amerykańskiej komedii romantycznej, z nieomijalnym happy endem (których organicznie nie tolerowała), o byciu zwykłą dziewczyną stojącą przed chłopakiem, prosząc o głupią i prostą rzecz, o cieplejsze uczucie, moment lotu dziesięć metrów nad ziemią.
Naokoło trwała w najlepsze epidemia zaręczyn, tudzież ciąż. Być może średnia jej nastroju z kilku ostatnich dni była skażona nieuleczalną odpornością na wirus wywołujący wyżej wymienione infekcje; być może to przez orkan i brak promieni UVA.

Z jednej strony jakiś głos w środku mówił, żeby rzuciła to wszystko co ją otacza, to obecne i namacalne wszystko, w najjaśniejszą cholerę pod słońcem i pojechała. Przed siebie. Tam, dokąd zapragnie ten Szalony Głos Marzeń Do Zrealizowania, wiecznie pijany radosną twórczością własnego, samolubnego, nawiedzonego JA. Tam, gdzie anonimowość i samotność nie będą ani atutem, ani przeszkodą. Żeby zrobiła to, o czym z taką pasją czyta, co ogląda, czego słucha. "Chcesz poczuć deszcz na twarzy? Dlaczego nie w Amazońskiej Puszczy? Chcesz przybić piątkę z nowym współlokatorem? Dlaczego nie w mieszkaniu za 10 dolarów tygodniowo w Nepalu? Pizza... Nie ma jak neapolitańska!" Noc pod gołym niebem, spacer brzegiem rzeki, odkrycie siebie na nowo, jak skok na bungee.
Jest i drugi głos. Rozsądnie puka się w czoło, tak nieznośnie rzeczywiste. "A skąd niby weźmiesz na te fanaberie pieniądze? A co ze studiami? A praca? A Twoje zdrowie? A jak coś Ci się stanie? A co? A kiedy? A gdzie? A dlaczego...?"
A trzecie potencjalne źródło głosu nic nie mówi. Stoi z boku i świdruje niebieskim spojrzeniem całą tę sytuację. Może nawet siada w końcu na wielkiej czerwonej poduszce, napije się kawy z mlekiem, zapali mentolowego papierosa, zaprosi do wspólnego milczenia głosy należące do Innych Poszukujących. Cień, który nie może nadążyć. Uśmiech przez lewe ramię, który wszystko tłumaczy. Skinienie głowy, które jest odpowiedzią na właściwie postawione pytanie. Uścisk ręki.

Monday, January 07, 2008

destylowany sok z raju po drugiej stronie ulicy


Serce za małe o dwa rozmiary,
Kawałek niezwykłości o długości...
powiedzmy... przeciętnego motyla,
Pasja zamknięta w kilku wykrzyknikach.

Przywieź mi garść wspomnień
kilka zdumionych spojrzeń
bezwiednie wysłany uśmiech
chwilę zatrzymania
moment zagubienia...
... a właściwie to była wieczność...

jedną myśl o mnie
zaproszenie na wieczny bal
spotkanie wpół drogi pomiędzy przystankami
policz do trzech
zaczaruj mnie w blasku wina...
... a w tle grał wtedy Frank...

otul przechylonym uśmiechem
gdy za oknem słupek rtęci spada
na łeb
na szyję

Przywieź mi garść wspomnień z wyprawy Piotrusia Pana
styczniowy spacer o godzinie duchów
dźwięk upadającego płatka śniegu...
... a może to był deszcz?

Saturday, November 17, 2007

let it be a fallen star whisper

- Will you be my Guardian Angel?
- ...
- ...


Blackout, music starts to play, a car drives away.

Wednesday, November 07, 2007

via delle zoccolette



Znajdź swoja uliczkę, zgub się, niech zawiruje ci pusty zaułek, niech zachwyci cię zapach miasta, niech twoje myśli ogarnie chaos, niech w tle zagra ci aria klaksonów, niech zaczaruje cię feeria odbić zamkniętych w ramach sklepowych wystaw, niech twoje płuca napełnią się blaskiem trzeciej nad ranem, niech porwie cię magia chwili, niech wiatr zatańczy ci we włosach na szczycie schodów, daj się ponieść Berenice, pomyl stacje metra, skręć w czwartą w prawo zamiast codzienną drugą w lewo, upij się światłem Wenus, niech otuli cię dym papierosa, poczęstuj ulicznego clowna swoim heinekenem, uchwyć moment z czyjegoś życia, zatańcz w ruinach, zamknij oczy i daj się poprowadzić.

Niech słowa płyną leniwym szeptem. Zachowaj to spojrzenie przesłane nad aromatem niedzielnego obiadu. Wznieś toast za młodość serca. Zanurz rękę w fontannie i na przekór tradycjom zachowaj grosik dla siebie. Nie czekaj w kolejce, żeby zobaczyć to, co wszyscy - stało dwa tysiące lat, postoi kolejne dziesięć. Znajdź siebie w anonimowym tłumie. Zaśmiej się tak, aż zaboli cię brzuch i zrobią ci się zmarszczki. Słuchaj, co mówią przez megafon na stacjach kolejowych. Wypij sambucę z trzema ziarnami kawy. Zjedz kiwi prosto z drzewa.

Bo wszystkie drogi dokądś prowadzą.