Moje nieprzejmowanie się poszło sobie w jasną cholerę chyba, bo nie mogę go nigdzie znaleźć. Powtarzam sobie tylko, byle do jutra, byle do weekendu, byle do końca kwartału. Ciekawa jestem na ile mi tego starczy. Jak długo będę siebie potrafiła przekonać do kolejnego kroku. O, albo dokąd zajdę. Co spotka mnie za kolejnym zakrętem, jak ostry on będzie i jak pewną ręką z niego wyjdę. Albo wystrzelę z niego jak z procy, wykonując przy tym salto mortale, które skieruje mnie na zupełnie nowe (?) obszary.
"Od poświęcenia jest kościół, nie firma" - ja cierpliwie testuję swoją wytrzymałość.
Wiem, czego nie chcę. Staram się znaleźć, poczuć, wymacać ten właściwy moment, właściwe słowo i właściwą nutę. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...