Najpierw był krótki telefon i moje nic nie przeczuwające: "Cześć świeżynka!".
Potem spotkanie na peronie. "Hmmm, pomarzyć zawsze można."
Niezliczone godziny spędzone na rozmowach sponsorowanych (o błogosławiony telefonie służbowy!).
Moje wahnięcia i cholerny strach.
I piątek z rozmową do rana o wszystkim i o niczym, z tortelini ze szpinakiem, sosem czosnkowym i kurczakiem o drugiej nad ranem, z niedzielnym popołudniem werandy, kiedy w jednym ułamku sekundy świat się zatrzymał.
I potem ruszył z kopyta. Jak opętany.
"Pusto tu bez Ciebie, Mała."
Profesjonalizm zaskoczenia.
Zaryzykowałam swoją przeogromnie wypracowaną niezależność, egoistyczne umiłowanie wolności, świętospokojną ciszę, ręce w kieszeniach i siebie. I co? I dobrze jest. I już. I niech zostanie.
I kropka.