Struło mnie coś. Znajomi podejrzewają Młodego, Młody znajomych. Podejrzenia dotyczą usiłowania otrucia mej osoby. Tylko jakoś motywów brak wszystkim. Póki co, ja dochodzę do siebie, w towarzystwie elektrolitów i innych medykamentów. Czuję się podle, bynajmniej nie wypoczywam i nie leniuchuje. Nawet nie mam siły myśleć wybitnie dużo. A to akurat dobre jest. Spokojniej śpię.
Uspokoiło się we mnie parę rzeczy. Tupot rzeczywistości już mi nie przeszkadza, nie drażni w sposób ciągły. Kanapa nadal pod oknem stoi, ale jakoś tak... zadomowiła się w nowym miejscu. Za oknem z kolei wrzaski dzieciaków, powarkiwania psów i ich właścicieli "Pan może jednak pójdzie swoją drogą, co?", pierwsze komary i alergiczne kichnięcia.
Jest plan. Pięcioletni. Szczwany. Całkiem spoko. O zapachu maciejki i drewna.
Moje świętowanie obrony pracy magisterskiej w nowym domu. Drewnianym domu.
I niech cały wszechświat trzyma kciuki i inne kończyny za powodzenie misji.