Dwa lata temu pod jednym z moich wywodów pojawiły się słowa: "Mój Anioł Stróż zasnął w niewłaściwym momencie." I na koniec adres mailowy. Pomyślałam "A co mi tam, napiszę." Nawet nie wiem, jakich słów użyłam odpisując.
Efekt? Niejedna noc spędzona na rozmowie tak innej, tak... specyficznej... bardziej realnej niż niejedna konwersacja w rzeczywistym świecie. Osoba po drugiej stronie monitora, pozornie obca, a jak się okazało, tak przyjazna, tak znajoma. To, o czym mówiła Ania Shirley, pokrewieństwo dusz... spełniło się całkowicie. Nie wiedzieliśmy o sobie prawie nic, ale znaliśmy się zadziwiająco dobrze. Zupełnie jakbyśmy spotkali się bardzo dawno temu. Długi czas nie wiedziliśmy jak wyglądamy nawzajem, jak brzmią nasze głosy, gdy się uśmiechamy, jak błyszczą nam oczy, gdy mówimy o naszych pasjach. Nasze rozmowy miały soundtrack. Kiedy doszła wizja, potrafiliśmy nie pisać nic, tylko razem słuchać najnowszych odkryć któregoś z nas. Razem gotowaliśmy obiad, ja w Adanie, on w Rzymie. Razem milczeliśmy, gdy odszedł mój Dziadek.
Spotkanie na Dworcu Głównym w Poznaniu było dla nas tak oczywiste, tak najbardziej naturalne i normalne, jak nic innego na świecie. Na piwo szliśmy jak starzy przyjaciele, którzy spotkali się po latach. Tydzień patrzenia na świat jego oczami. Na szczęście oboje nie lubimy długich pożegnań, szybki uścisk, bez zbędnych słów i gestów.
Kilka zdjęć, garść wspomnień i nowa piosenka do kolekcji.
Jego wyjazd na drugą stronę świata, ładnych kilka godzin wcześniej świętował nadejście Nowego Roku, na Oceanie Spokojnym trzymając w dłoni świeżo wyłowioną perłę.
Niespodziewany telefon kilka tygodni temu: "Właśnie wylądowałem. Chciałem Ci tylko powiedzieć, że wróciłem pod dawną długość i szerokość geograficzną". "Witam w mojej strefie czasowej, mój przyjacielu."
Dokładnie za 2 miesiące o tej porze dnia spojrzymy sobie ponownie w oczy, na lotnisku w Wiecznym Mieście.